BIEG GRANIĄ TATR 2017.

Właśnie ukończyła się III edycja Flexistav Bieg Granią Tatr 2017. Jeszcze kilka lat temu była to dla mnie tylko sfera marzeń - ja w takiej imprezie - to się nie uda. Tym bardziej że dla osoby z cukrzycą jest to spore wyzwanie, ale powoli małymi krokami zebrałem potrzebne punkty i stanąłem na starcie jednego z najtrudniejszych biegów górskich w Polsce.



Dystans jaki trzeba było pokonać to 71 km o przewyższeniu 5000 m w górę i 4950 m w dół, w efekcie wygląda to tak, jakbym wbiegł i zbiegł w jeden dzień na Mont Blanc.



Na odprawie powiedziano nam że warunki pogodowe będą naprawdę trudne, łącznie z załamaniem pogody pod koniec trasy. To spowodowało że musieliśmy zabrać ze sobą więcej rzeczy, min. spodnie wiatroszczelne, kurtkę z kapturem, bluzę termoaktywną, rękawiczki, czapkę, folię NRC, bidon o pojemności 1 litra. Sporo się tego uzbierało i gdy upchnąłem te wszystkie rzeczy do mojego małego plecaka biegowego, okazało się, że wygląda on jak piłka nożna i nie da się go ubrać w żaden sposób na plecy. Więc wziąłem inny plecak, większy, turystyczny 35 litrowy. Tym sposobem miałem największy plecak podczas biegu. Ale, jak mus to mus.



Bieg rozpoczął się o godzinie 4:05. na początku Doliny Chochołowskiej. Cukry na starcie 320 mg/dl, a baza w pompie ustawiona na 30%. Początek dość przyjemny, lecz tempo, jak na bieg górski trochę za wysokie. Po 8 km dobiegliśmy do schroniska i zaczęliśmy wspinać się w górę na Grzesia.


Gdy dotarłem na szczyt, wiedziałem że mój plan biegu ulegnie drastycznym zmianom, tempo za szybkie, a wiejący wiatr 80-90 km/h bardzo przeszkadzał. Momentami spychał ze środka ścieżki na brzeg grani. W drodze na Rakoń i Wołowiec wszyscy walczyli z podejściem i wiatrem. Dopiero przy podejściu na Jarząbczy Wierch wiatr zmienił kierunek i zaczął bardziej wiać z tyłu.



Do pierwszego punktu żywieniowego dotarłem po 5:28:04. O półtorej godziny później niż planowałem. Wiedziałem już że będzie trudno nadrobić czas i zmieścić się na innych punktach żywieniowych o czasie. Cukry na punkcie 250 mg/dl, a baza w pompie ustawiona na 20%, do jedzenia podałem 2 jednostki insuliny. Przy takim wysiłku wolę jednak biegać z wyższymi cukrami. Tak prawdę mówiąc przydałby się stały monitoring glukozy we krwi. No, ale cóż, trzeba sobie jakoś radzić z niedogodnościami. Chwilę później po napełnieniu camelbaka zacząłem iść pod najdłuższe podejście na trasie, na Ciemniak. Do pokonania mieliśmy przewyższenie o 1100 metrów. Po dotarciu na szczyt zobaczyliśmy przed sobą pozostałe Czerwone Wierchy. Pogoda poprawiła się, niebo bez chmurki i zaczęło świecić mocno słońce, co nie pomagało raczej biegaczom w samo południe.
Gdy dotarłem do Małołączniaka zapytałem sędziego, czy zdążę na czas do schroniska na Hali Gąsienicowej. Odpowiedział mi "jak będziesz przebierał nogami to zdążysz, ale czasu wiele nie masz".



Około dwóch godzin później znalazłem się koło schroniska Murowaniec czas 9:34:21 z 30 minutowym zapasem. Cukry na punkcie 320 mg/dl, a baza w pompie ustawiona na 30%.
Krótki czas na posiłek i uzupełnienie płynów. 10 minut później wyruszyłem w dalszą drogę.
Przede mną ostatni szczyt - przełęcz Krzyżne, jeden z najtrudniejszych technicznie odcinków podczas tego biegu.Na dodatek od samego schroniska zaczął padać deszcz i zrobiło się ślisko. Gdy podchodziłem na przełęcz wciąż padał deszcz i grzmiało.  Na przełęczy znalazłem się 1h 40 minut później i zostały mi 2 godziny do ostatniego punktu kontrolnego, który znajdował się koło Wodogrzmotów Mickiewicza. Podczas zbiegania do Doliny Pięciu Stawów Polski nad głową wciąż krążyły burzowe chmury.


Do Wodogrzmotów Mickiewicza  dotarłem po 13:32:56 licząc od startu. Coraz mocniej padało, więc nie czekając zbyt długo, wypiłem tylko kilka kubków coli i ruszyłem w dalszą drogę. Miało to być ostatnie 15 kilometrów lajtowego biegu, lecz przez deszcz zrobiło się ślisko na trasie. Woda parująca w lesie po zmroku tworzyła mgłę, która utrudniała widoczność przy świetle czołówki. Wbrew pozorom nie było mi łatwo pokonać ostatni odcinek trasy. Cały czas czułem się słabo, tak jakbym nie miał wystarczającej ilości glukozy. Postanowiłem więc wyłączyć pompę i zjeść dwa batony energetyczne, aby mnie nie odcięło na sam koniec.
W końcu jednak udało się dobiec do Kuźnic w kilku osobowej grupie biegaczy. Ostatnie 2 km dla mnie to była mordęga, grupa narzuciła duże tempo.


Ale jest meta, przekroczona po 16:48:16.



Dałem radę i ukończyłem bieg w wyznaczonym czasie. Może nie w pierwszej setce, ale dotarłem na metę cały i zdrowy. Zakładam, że jestem pierwszym diabetykiem, który ukończył ten bieg. Mam nadzieję, że nie ostatnim.

 Cukier po dotarciu na metę 550 mg/dl. Trochę wysoki, ale po takim wysiłku szybko uporam się z nadwyżką glukozy we krwi. Odpowiednio ustawiłem pompę i rano miałem już 155 mg/dl.

Ten bieg dedykuję mojej ukochanej żonie, która przez cały czas przygotowań do tego biegu znosiła moją nieobecność w domu, kiedy trenowałem.


Komentarze